piątek, 27 września 2013

Ropa canaria i impreza w stylu kanaryjskim

G. poznałam pod koniec kwietnia 2012, na początku maja zaczęliśmy się spotykać, a 28 maja zaprosił mnie na imprezę na następny dzień. Wszystko byłoby w porządku, gdyby była to impreza zwyczajna. Ale nie - chodziło o bailes de taifas, czyli fiestę w stylu lokalnym, zorganizowaną z okazji Dia de Canarias (dnia Wysp Kanaryjskich) w Puerto del Rosario. Mniej więcej do godziny 2 w nocy (czyli do czasu gdy ochrona jest jeszcze w miarę trzeźwa) na imprezę można wejść tylko w strojach lokalnych. G. poszedł do sklepu i kupił to co było, czyli strój Wielkiego Ptaka z Ulicy Sezamkowej:


Na zdjęciu z przyszłą szwagierką Yaizą - ona strojów kanaryjskich ma chyba z 15, bo co kilka 'fines de' (czyli weekendów) pojawia się na romeriach (czyli właśnie takich lokalnych fiestach, gdzie nie jest obciachem ubrać się w coś lokalnego).

Sam G. oczywiście wyglądał jak z obrazka, ale to chyba urok strojów kanaryjskich - z kobiet robią coś dziwnego, faceci (90%) wyglądają jak Antonio Banderas <kocham>.

Kiedyś w takich strojach chodziło się pracować w polu, w wersji świątecznej na mszę do Kościoła albo inne okazje uroczyste. Obecnie - raczej tylko imprezy, chociaż dalej w małych wioskach można zauważyć starszych (no dobra, mocno starszych) Kanaryjczyków ubranych tak na co dzień (mój sąsiad, tak gdzieś koło 80., prawie codziennie nosi kanaryjską koszulę i kapelusz- dżentelmen pełną gębą!).
Każda z wysp ma swój charakterystyczny strój, ba! nawet niektóre regiony mają swoje wersje, przykładowo prześliczne pasiaki z Ingenio (kiedyś taki kupię):


Dosyć ładne grafiki z najbardziej charakterystycznymi typami strojów kobiecych znalazłam na bienmesabe.org, a co do męskich - praktycznie pełna dowolność. Myślę, że (pomijając pas i buty zwane pisamierdas, w wolnym tłumaczeniu 'gnojochodaki') większość polskich mężczyzn też dałaby radę ubrać się w stylu kanaryjskim ;)
a wspomniane przeze mnie gnojochodaki wyglądają tak:


Dobra, szukając ich zdjęcia w googlach zorientowałam się, że to ostatni krzyk mody - czyli polscy fashioniści mogliby stworzyć własną wersję ropa tipica de Canarias ;)

Jak już jesteśmy przy butach, to drobne wtrącenie - słynny Manolo Blahnik pochodzi z La Palmy (prowincja Santa Cruz de Tenerife), dorastał na plantacjach bananów. Może współczesną wersję pisamierdas (sprzedawaną chociażby w Zarze) zawdzięczamy właśnie jemu?

W piątek przed trzecią sobotą września (eee...skomplikowane, wiem) na Fuerteventurze odbywała się inna ważna doroczna impreza - Nuestra Señora de la Peña, czyli święto patronki wyspy. Patronką jest Virgen de la Peña - Matka Boska, której figurka znajduje się w Vega de Rio Palmas - malutkiej miejscowości w sercu wyspy. Do miejscowości tej prowadzi tylko jedna, na dodatek dosyć kręta górska droga. Na obchody święta zwykle przybywa ponad 30 tysięcy osób (ok. 1/3 mieszkańców wyspy!!), większość z nich wybiera górskie szlaki - niektórzy idą godzinę, z niewiele oddalonej Betancurii, a inni cały dzień (w piątek rano jechałam do pracy i już widziałam ludzi w strojach kanaryjskich, z takimi 'kijami piechurów' w rękach.

Nie dajmy jednak się oszukać - na końcu czeka ich nie tylko święta figurka, ale i dużo rumu, który pozwoli przetrwać dwudniowe święto. Zawsze określam religijność większości Kanaryjczyków mówiąc, że są 'bardzo mocno wierzący, ale jeszcze bardziej niepraktykujący'. U nas święta religijne to (na ogół) okazja do umartwiania się, wnoszenia rzewnych żali itd, a tutaj kolejny dzień, gdy można spotkać znajomych, rodzinę, poplotkować, ubrać się w strój, z którego jest się dumnym itd.

Co do tej dumy - Kanaryjczycy czują się po pierwsze Kanaryjczykami, a dopiero potem Hiszpanami. Wielu z nich podkreśla swoją odrębność kulturową, co nie znaczy na szczęście, że mają tendencje separatystyczne. Czymś przepięknym było dla mnie zobaczenie po raz pierwszy kilkunastu tysięcy osób w strojach regionalnych, którzy nie tylko się nie wstydzili, ale wręcz dobrze bawili (nie wszyscy wspomagani rumem bądź innymi nie do końca legalnymi używkami ;) ).

W tym roku do Vega de Rio Palmas wybrałam się ponownie z moją ukochaną Magdą - ona założyła strój Wielkiego Ptaka, ja moją nową ropa tipica, w której czułam się o wiele lepiej niż w żółtej. Efekt poniżej:


Czekam już na fiestę mojej wioski (12.10), żeby ponownie wbić się w to wdzianko ;))

O ile Magda była uprzedzona o tym, że nie będzie to typowa impreza z DJem i białymi rękawiczkami, o tyle dwie animatorki, które zabrałyśmy ze sobą, chyba nie do końca oczekiwały festynu w stylu ludowym...ale cóż - we dwie i tak się nieźle bawiłyśmy, co nie? Magda szczególnie dobrze bawiła się po mojito w stylu kanaryjskim, tzn. z dosyć dużą zawartością %%% :)

Inna fajna rzecz w trakcie imprez kanaryjskich to tzw. batucady, czyli występy bębniarzy - czysta energia



Batucady szczyt aktywności osiągają w okresie karnawału. Według wielu osób ten kanaryjski jest lepszy od tego w Rio. Ale na wzięcie udziału w karnawale na 300 tysięcy osób mam czas po przeniesieniu si\e na Gran Canarię :)

Będąc w zupełnie nieimprezowym nastroju (to permanentne zmęczenie....uff tylko do 3.11, później urlop) zostawiam Was z imprezowymi rytmami. Saludos!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz