niedziela, 25 sierpnia 2013

Teneryfa służbowo - cz. 1

Od kilku dni jestem na Teneryfie, tym razem służbowo. Pierwsze dwa razy wyspę odwiedziłam w maju - najpierw z G., później z rodzicami. Już wtedy wydawała mi się zbyt skomercjalizowana i turystyczna (w części południowej) w porównaniu z Fuertą czy nawet Gran Canarią, a teraz, gdy mamy szczyt sezonu, to w ogóle szkoda gadać. Obszar Los Christianos-Las Americas-Adeje to takie połączenie Władysławowa i Las Vegas z domieszką ulubionego kurortu nowobogackich Rosjan. A plaże? Cóż - to zdjęcie pokazuje idealnie charakter całej turystycznej części wyspy:
tak tak - mcdonalds tuż przy samej plaży, na której w ciągu dnia człowiek leży na człowieku, czuć starym spalonym tłuszczem i brudnymi pijakami, a piasek parzy w stopy ;) no dobra, może trochę przesadzam, ale według mnie na pewno nie jest to idealne miejsce do relaksu.



Nie da się jednak ukryć, że Teneryfa ma dużo pozytywnych aspektów - sklepy, autostrada ;) no i przyroda. Po ponad 7 miesiącach na Fuercie, zdecydowanie przyjemnie było wybrać się dzisiaj w górne, zielone partie wyspy.

Teneryfa to nie tylko największa ze wszystkich Wysp Kanaryjskich, ale i posiadaczka najwyższego szczytu całej Hiszpanii - wulkanu Teide. W niektóre dni na górze śmierdzi siarką (jakby na wysokości 3500 metrów nie było wystarczająco ciężko oddychać...), ale według mnie nie trzeba wybierać się na szczyt, żeby zobaczyć coś niezwykłego.

Na mnie dużo większe wrażenie niż widoki z Pico del Teide robi otaczający go obszar - Canadas del Teide. Wszystko razem tworzy Park Narodowy. O ile dzisiaj był tam tłum ludzi (kojarzycie zakopiańskie Krupówki zimą? dzisiaj podobnie wyglądała ścieżka do słynnego 'Palca Bożego' - formacji skalnej, która kiedyś zdobiła banknot pesetowy), o tyle w maju było prześlicznie. Tym bardziej, że kwitła wtedy jedna z moich ulubionych kanaryjskich roślin endemicznych - tajinaste rojo ('żmijowiec rubinowy' po polsku, ale ta nazwa jakoś mi nie pasuje - chyba hiszpański mocno wchodzi mi w krew ;) ).


Nie mam zdjęcia tajinaste solo, więc dostaniecie dwa tajinaste i mnie w gratisie ;) dzisiaj zamiast przepięknych czerwonych kwiatów (wbrew pozorom - bardzo przyjemnych w dotyku, tak samo jak i długie 'skórzaste' liście rośliny) na całym płaskowyżu (teren ten leży 2000-2300 metrów nad poziomem oceanu) sterczały gdzieniegdzie ohydne szarobure suche badylaki. Na następne kwiatki trzeba poczekać do wiosny (nie jest źle - i tak chcę wrócić na Teneryfę za rok, żeby wejść do Barranco de Infierno - podobno jednej z najpiękniejszych dolin wyspy, aktualnie zamkniętej - kamienie spadały turystom na głowy i niektórych skutecznie unieszkodliwiały).

A jak wyglądają same Canadas del Teide?



Płaskie, wulkaniczne, mało zielone ze sterczącym pośrodku wulkanem Teide i trochę bardziej z boku 'Pico Viejo' - ten drugi wybuchł w 1909 roku, tak że tego no...jak bezpieczne wakacje, to może niekoniecznie na Teneryfie ;) chociaż G. mówi, że jeśli którykolwiek z kanaryjskich wulkanów wybuchnie, to on pakuje się na prom/do samolotu/do naszego kajaczka i przyjeżdża obejrzeć (nie, nie jest normalny, wiem o tym).

Dzisiaj nie wybrałam się na szczyt - widoczność i tak dosyć słaba, a mój lęk wysokości nie znosi takich atrakcji za dobrze. W międzyczasie miałam okazję zaprzyjaźnić się z jaszczurką - jednym z najczęściej spotykanych (na wszystkich Wyspach Kanaryjskich) zwierzątek. O ile jeszcze półtora roku temu podobnym przerażeniem reagowałam na karaluchy i jaszczurki, o tyle teraz już rozumiem, że to karaluchy są be, a jaszczurki są cacy (między innymi dlatego, że zjadają owady - hell yeah!). Na Wyspach można spotkać jaszczurki od takich malutkich jak ta (wielkości dłoni), po takie tego no...smokowate ;) największa jaką widziałam miała jakieś 30cm - spotkaliśmy ją na Gran Canarii. Szczerze? Mam nadzieję, że był to pierwszy i ostatni raz. Jak kiedyś wybierzemy się na El Hierro, to będę chodziła z zamkniętymi oczami - tamtejsze giganty mają średnio 60cm długości. 
A tu mój dzisiejszy amigo:


Z racji tego, że wycieczkę robiłam służbowo (jak wskazuje tytuł posta :) ) to po Teide nadszedł czas na atrakcję, której BARDZO chciałam uniknąć - drogę do miejscowości Masca. Majowa wyprawa z rodzicami była trochę taką trasą śmierci - nie dość, że wypożyczonym autem z marniutkim silnikiem, to jeszcze z północy na południe - czyt. od zewnętrznej strony większości zakrętów.

Pomiędzy Teide i Mascą poczułam się jak w książce Kinga 'Mgła' (ewentualnie coś dla fanów serialu El Barco - jak w odcinku z pierwszej serii <3 gdy zgubili się w mgle) - przejeżdżaliśmy przez słynne zjawisko 'morze chmur' - masywy górskie wpływają na prądy powietrzne i chmury są 'zawieszone' dosyć nisko - na Teide było ślicznie słonecznie, a im niżej, tym bardziej pochmurno. Przez dobry kwadrans jechaliśmy w zimnym nieprzyjemnym 'mleku' (na temperaturę akurat nie powinnam narzekać, od ponad 2 tygodni na Wyspach jest ok. 30-40 stopni i mam powoli dosyć ;) ). 

(prosimy nie regulować odbiorników, to tylko chmury)

W Masce mieliśmy półtorej godziny czasu wolnego - wszyscy poszli za przewodnikiem do knajpki aquimequedo (czyli 'tutaj zostaję') tuż przy samej drodze, a ja powędrowałam w stronę tarasu widokowego (mało nie łamiąc obu nóg po drodze - śliskie sandałki to nie był najlepszy wybór) - oczywiście musiałam wykorzystać nowoodkrytą funkcję mojego telefonu (jej nazwa robocza to 'samoje***') na tle wąwozu Masca,

(zaspana? to po walce do 4.30 z komarem ninją - nie wiem jak one to robią, ale są niewidzialne - chyba jakiś gatunek endemiczny ;) )

po czym zjadłam najlepszą sałatkę tropikalną w moim życiu w knajpce z takim widokiem
nie wiem jak dla was, ale dla mnie ten widok jest warty duuuużo kasy, a nie tylko 10 euro wydane na najpyśniejszą sałatkę życia :) [ ogłoszenie specjalne - moja animatorko z Fuerty - kelner z knajpki był prawieulisesem]

No a teraz leżę na łóżku w hotelu, od strony korytarza buczy klimatyzator, od strony balkonu animacje z 3 sąsiednich hoteli - sielanka!

Na deser - wideo z drogi do Masca. To z kolei z dedykacją dla najlepszej SIOSTRY! następnym razem jak przylecisz na Fuertę to ufunduję ci bilet na Teneryfę i pojedziemy razem ;))

!Hasta pronto!

2 komentarze:

  1. hej :) ja byłam na teneryfie 2 lata temu i marzę o tym żeby tam wrócić! niestety obejrzałam ją jedynie ze strony turystycznej ;p ale byłam przy los gigantes także nie aż tak mcdonaldowo jak w Adeje, planuję przyjechać kiedyś na wycieczkę i zwiedzić kilka wysp :) i po raz kolejny te parki tematyczne, których nazw nie chce mi się teraz szukać :x wiem, tłuuumy ludzi tam były ale i tak wybawiłam się przednio :) dopiero zaczynam czytać Twojego bloga, mam nadzieję że znajdę inspiracje na zwiedzenie innych miejsc niż te w które zawsze zaglądają turyści :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Loro Park i Siam Park na Teneryfie, na Fuercie jest Oasis Park, na Gran Canarii taki którego nazwy nigdy nie pamiętam :D do Siam nie trafiłam przez anginę, w Loro byłam i zakochałam się w delfinach, jeśli jakiś facet kupi mi kiedyś delfina to oddam mu serce ;)))
      powoli się rozkręcam, mój pierwszy blog od czasów wczesnogimnazjalnych, poza tym od ponad roku praktycznie nie piszę po polsku (i mało mówię na tematy pozapracowe), więc potrzebuję czasu :) ale zapraszam serdecznie!

      Usuń