poniedziałek, 11 listopada 2013

Już w Polsce

Zimnej, ciemnej, mało przyjaznej po dzisiejszych rozróbach.

Jak to się dzieje, że Dia de Canarias 30 maja wszyscy Kanaryjczycy świętują razem, cieszą się, piją, śpiewają, przytulają, ubierają w swoje regionalne ciuchy i są przeszczęśliwi, a my (no dobra, nie 'my' jako wszyscy, ale jednak kilka tysięcy osób) robimy rozróby, doprowadzając moje rodzinne miasto do ruiny?

Czy chociaż jeden/dwa dni w roku nie może być spokojnie, pokojowo, przyjaźnie?

Bo pytań w stylu 'dlaczego mnóstwo ludzi w Polsce jest do siebie wrogo nastawionych' już nie zadaję. Prawie dwa lata w miejscu, w którym żyje się spokojnie, słonecznie i ciepło odpowiedziały mi na te pytania. Już mnie nie dziwi, że tutaj sąsiad nie odpowie na moje dzień dobry, a dziadek stojący za mną w kolejce w sklepie będzie szukał podstępu w tym, że go przepuściłam. Tam to jest coś normalnego, tutaj - ludzie patrzą się na mnie jak na wariatkę.

Wróciłam w zeszły poniedziałek rano i pierwsze słowa które powiedziałam brzmiały 'zimno', ale powiedziałam je z uśmiechem na twarzy. Wchodzę do sklepu - uśmiech, jadę autobusem - uśmiech, rozmawiam z kimś znajomym - uśmiech. I szczerze? Dziwnie mi z tym. To nie jest normalne i gorzej - nie jest dobrze widziane w tym kraju. Mam wrażenie, że o ludziach szczerzących się cała reszta myśli 'wariaci'. Ta codzienna szarzyzna powoli ściera uśmiech z mojej twarzy, bo jednak jestem dosyć nieśmiała i nie lubię jak ktoś się na mnie gapi albo mnie obgaduję, ale ten uśmiech cały czas pozostaje wewnątrz mnie. Już kilka osób powiedziało, że 'wyglądam na szczęśliwą' i po raz pierwszy w życiu mogłam się z tym zgodzić. Mimo, że G. jest daleko, mimo że codziennie zajmuję się moim nieszczęsnym licencjatem, jestem bardzo szczęśliwa - mam w sercu zapas ciepła i serdeczności na najbliższe dwa miesiące, a kanaryjskie klimaty grają mi w duszy i nie opuszczą mnie aż do 19 stycznia, gdy wrócę tam, do miejsca do którego tak mocno należę.

Z nowości - mam już 41 stron pracy licencjackiej, ale za to mój promotor zwinął się z uczelni. Jutro jadę na AON poszukać nowego i błagać o zimowy termin obrony, tak żeby nie przerywać mojego kontraktu w czerwcu tylko po to, żeby wrócić na kilka dni na egzamin.

Kolejna nowość - mój chuchiński (czyt. 'ciuciński' - znany jako Ringo) został z Gerardo i zdaje się, że niezbyt dobrze sobie radzą. Ostatnio zwymiotował na moją część łóżka (pies, nie G.) - liczę na to, że mój facet to sprzątnie do czasu mojego powrotu ;)

Jeszcze następna nowość - od dnia moich urodzin jestem zaręczona. G. przeskoczył wszystkie swoje lęki i (co prawda bez przyklęku ale jednak) zaproponował mi małżeństwo. Ślub, mam nadzieję, już wkrótce - cywilny na Gran Canarii, a później szybki grill dla rodziny i znajomych.

Aaaa no i zapomniałabym - byliśmy w jednej z najlepszych kanaryjskich restauracji, znów Villaverde (bo pierwszą rewelacyjną odkryliśmy na drugiej randce- Casa Marcos w Villaverde). Ta urodzinowo-zaręczynowa to Restaurante Mahoh. Przez kilka lat miała innych prowadzących i zeszła na psy, ale teraz cudeńko - pyszne kanaryjskie smaki i najlepsze tiramisu jakie jadłam w życiu (a trochę już ich jadłam, ha!).

O tak wyglądam po zjedzeniu tego tiramisu (i po zamówieniu kolejnego...wróć - kolejnych - na wynos) - G. znalazł sposób na poprawienie mi humoru :))

Jak już jesteśmy przy kanaryjskich ploteczkach- Chicharera (czyli dziewczyna z Teneryfy) zdobyła tytuł drugiej najpiękniejszej kobiety we wszechświecie. Może zrobiła sobie za mało operacji plastycznych żeby wygrać z Wenezuelką ;) ale ale, akcent polsko-hiszpański - obie reprezentantki zagrają w teledysku Eminema. Poza tym mega depresyjne jest to, że dziewczyna jest rok młodsza ode mnie. To chyba wyznacznik starzenia się - gwiazdy futbolu i modelki są młodsi/dużo młodsi niż ty. Chlip.

to na koniec tylko kolejne z serii zdjęć z kosmosu - tym razem Lanzarote:


ta wielka czarna plama to nie cień ;) tylko Park Narodowy Timanfaya - coś naprawdę wyjątkowego i godnego odwiedzenia niezależnie od tego, czy widziało się już Teide czy nie. Oba parki są po prostu zupełnie różne - Timanfaya powstał niecałe 300 lat temu, wulkany wybuchały przez ponad 6 lat, robi niesamowite wrażenie.


No i tym lanzarockim akcentem kończę, idę do mojej nieszczęsnej pracy licencjackiej i proszę o trzymanie kciuków o grudniową obronę :)


2 komentarze:

  1. No nie wiem czy jakby Kanaryjczyków wstawić gdzieś do Polski na tydzień do tej ciemności plus kazać im przeżyć za 300 euro to czy byliby nadal tacy radośni ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. w maju u nas jest dłuższy dzień niż tam ;) i bez przesady, pogoda i zarobki to nie wytłumaczenie dla tego co działo się u nas 11 listopada, tym bardziej że aktualnie sytuacja z pracą wygląda dużo lepiej w Polsce niż na Wyspach Kanaryjskich. Wiele osób zarabia 500-700 euro i ma na utrzymaniu rodzinę - a siła nabywcza pieniądza jest jakby trochę inna niż u nas (mieszkanie w Puerto del Rosario czyli tam gdzie najtaniej - od 250 euro+opłaty, jedzenie na miesiąc dla dwóch osób - minimum 150 euro).

      Usuń